poniedziałek, 14 stycznia 2019

Szczęśliwa siódemka - czyli siedem pytań do... Agnieszki Jordan-Gondorek || WYWIAD



























Z okazji premiery książki "Dziewczyna z warkoczem" serdecznie zapraszam na szczęśliwą siódemkę, czyli siedem pytań do... Agnieszki Jordan-Gondorek

Może na początek opowie Nam Pani coś o sobie?  Kim jest Agnieszka Jordan-Gondorek?
Agnieszka to kobieta o stu twarzach i tysiącu zainteresowaniach. Żona, matka, córka, siostra, przyjaciółka, kumpela, praco i kawoholiczka. Jak każdy szanujący się zodiakalny skorpion, przekorę mam we krwi, nie idę na łatwiznę, i nigdy się nie poddaję. Boję się tłumów, więc może właśnie dlatego zawsze łatwiej było mi iść pod prąd, niż z prądem. Od bajek Disneya wolałam japońskie anime. Gdy moje rówieśniczki fascynowały się zachodnimi boysbandami,  słuchałam muzyki klasycznej, a później dzięki Internetowi odkryłam takich japońskich wykonawców jak Nanase Aikawa, czy Ayumi Hamasaki, aż w końcu zakochałam się bez pamięci  w muzyce zespołu X-Japan. Jak się bardzo postaram, mogę być delikatnym kobiecym kwiatuszkiem, ale meble też potrafię skręcić, nie mówiąc już o zagadaniu kogoś na śmierć.  
Jak to się stało, że postanowiła Pani napisać książkę? Czy zawsze marzyła Pani o pisaniu, czy sprawił to jakiś zbieg życiowych okoliczności?
Moja Mama jest bibliotekarką, więc książki zawsze były obecne w naszym domu. Jako dziecko katowałam Mamę, domagając się by czytała w kółko moje ulubione książki. Gdy nauczyłam się czytać i zapisałam do biblioteki, czytanie stało się moim sposobem na życie i właściwie poza szkołą i odrabianiem lekcji, nie robiłam prawie nic innego. Pokochałam Braci Lwie Serce, Astrid Lindgren, a czytając książki Lucy Maud Montgomery sama zapragnęłam zostać pisarką. Jak każdy grafoman, pisałam dużo i szybko, ale te moje wypociny nie miały raczej żadnej wartości. Jednak oswoiły mnie z procesem twórczym i nauczyły pewnej samodyscypliny. Pisałam i pisałam, jednak teksty nadal nie były dobre, więc w pewnym momencie przestałam i miałam ponad dziesięcioletni przestój. Bodajże w 2014 roku, chyba w przypływie masochizmu, postanowiłam wrócić do pisania i zarejestrowałam się na forum literackim WeryfikatoriuM. W Internecie jest wiele forów, gdzie autor-amator, może usłyszeć / przeczytać pieśni pochwalne na temat swojego tekstu, ale chcę podkreślić, że WeryfikatoriuM właśnie nie jest takim miejscem. Jeśli ktoś odważy się zamieścić tekst do weryfikacji, forumowicze wypunktują wszystkie błędy, począwszy od interpunkcji, poprzez kolokacje, na pomyśle skończywszy. To prawdziwa szkoła życia, gdzie człowiek traci złudzenie, że pisanie jest powołaniem, że pisać każdy może, a zamiast tego przekonuje się, że to ciężka praca, która wymaga skupienia, systematyczności, dokładności i setek godzin poświęconych na klepaniu tekstu na klawiaturze. I poprawianie, poprawianie i jeszcze raz poprawianie. Ale to wszystko przynosi rezultaty.
Proszę Nam zdradzić, kiedy pojawił się u Pani impuls, który rozbudził gotowość do napisania książki „Dziewczyna z warkoczem”? Czy może pojawił się on pod wpływem jakichś wydarzeń, czy jednak rodził się rozważnie, stopniowo i bez pośpiechu?
Na przełomie 2016/2017 roku zaczęła rodzić się moja pierwsza „dojrzała” powieść. Miałam już 300 tysięcy znaków ze spacjami, czyli mniej więcej trzy czwarte zaplanowanej całości, gdy niespodziewanie pod koniec sierpnia pojawiła się ona, czyli Krystyna, z całkowicie nową historią. Wściekła, sfrustrowana nie chciała czekać na swoją kolej w pliku z pomysłami do realizacji. Żądała, bym się nią zajęła natychmiast. Próbowałam z nią walczyć, ale była tak zdeterminowana, że uległam. Jeśli chodzi o jakiś plan, według którego pisałam tę powieść, to taki nie istniał. Krystyna odkrywała karty na bieżąco, zmuszając mnie do dokształcania się w wielu dziedzinach. To ona dyktowała warunki, ja mogłam się jedynie dostosować i godzinami grzebać w Internecie, by znaleźć to, co musiałam później opisać. Czasami, przy okazji, odkrywając coś niesamowicie interesującego.
Czy tworząc postacie przewijające się przez karty „Dziewczyny z warkoczem” wzorowała się Pani na kimś? A może nadała Pani im swoje cechy charakteru?
Postacie, którymi operowałam w tej książce nie były wzorowane na konkretnych osobach. Mogą posiadać jakieś pojedyncze cechy moich znajomych, jednak wydaje mi się, że można uznać, że to twory autonomiczne. Starałam się, żeby postacie były wiarygodne i żeby za każdą kryła się jakaś historia. Jak mi to wyszło, to ocenią czytelnicy. Jedyną osobą, która posiada kilka moich cech, jest Krystyna. Bo skoro ja uwielbiam X-Japan, to ona nie ma wyboru i musi lubić ten zespół.
Czy trudno było Pani wydać pierwszą książkę? Czy pojawiły się jakieś przeszkody na drodze „Dziewczyny z warkoczem” nim trafiła ona do czytelników? Co Panią najbardziej zaskoczyło w całym procesie wydawniczym?
Dziewczynę skończyłam pisać w ostatnim dniu 2017 roku. Odleżała miesiąc, a później wróciłam do niej, rzucając ją równocześnie na pożarcie kilku betom. W kwietniu tekst był gotowy i przyszedł czas na najgorsze w moim odczuciu zadanie: napisanie streszczenia. Tu nie ma jakiegoś ogólnego wzoru, niemal każde wydawnictwo ma swoje własne wymagania co do ilości znaków w ilu ma się zawrzeć owo streszczenie, czy chociażby do formatowania i nazewnictwa wysyłanych plików. Maila z propozycją wydawniczą do Wydawnictwa Replika wysłałam 17 maja. Nacisnęłam przycisk „wyślij” i w tej samej sekundzie zaczęłam sobie pluć w brodę, bo właśnie wtedy zaczynały się Targi Książki w Warszawie, a ktoś kiedyś ostrzegł mnie, że okres kiedy trwają targi nie jest najlepszym czasem na wysyłanie propozycji wydawniczych. Już się pogodziłam z faktem, że zmarnowałam szansę, kiedy 23 maja przyszedł mail z prostym przekazem: „Chcemy wydać tę książkę”. Lato upłynęło spokojnie, na odpoczynku, cały proces wydawniczy rozpoczął się we wrześniu. Współpraca z bardzo sympatyczną redaktorką, przepiękna okładka i w końcu zapowiedź premiery. Jednak najmilsze chwile przyszły, gdy księgarnie wprowadziły przedsprzedaż, wtedy to rodzina, przyjaciele, znajomi i nieznajomi, zaczęli przesyłać mi wiadomości, że książkę już zamówili ufając w ciemno, że im się spodoba.
Czy pisząc tę książkę miała Pani wizje jej zakończenia? Czy zakończenie przyszło pod koniec pisania?
Jak już wspomniałam, to nie ja byłam kapitanem na tym okręcie, tylko Krystyna. W połowie pisania krystalizowały mi się różne wersje zakończenia, ale Kryśka zawsze wtedy robiła coś, co wykluczało dany wariant. Więc po prostu śledziłam akcję, obserwując dokąd nas to wszystko zaprowadzi. Nie obeszło się oczywiście bez sporego zaskoczenia, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
Jak wyglądają Pani plany wydawnicze? Czy ma już Pani może gotową kolejną powieść?
Mam kilka pomysłów i jedną powieść do dokończenia, ale trudno mi określić, kiedy będzie gotowa. Niedługo po raz drugi zostanę mamą i nie wiem, czy w najbliższych tygodniach uda mi się znaleźć choć chwilę na pisanie.


Macie w planach "Dziewczynę z warkoczem"?

Już niebawem podzielę się z Wami 
moim odczuciami na temat tej publikacji!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz. ♥