wtorek, 21 kwietnia 2020

AUTOR POD LUPĄ - MAŁGORZATA STAROSTA


Serdecznie zapraszam do przeczytania wywiadu z Małgorzatą Starostą, autorką powieści "Pruskie Baby"! ❤

Może na początku opowiesz Nam coś o sobie. Kim jest Małgorzata Starosta?
MS: Małgorzata Starosta jest skrajnie nieśmiałą i introwertyczną dziewczyną mającą w życiu niesamowite szczęście do spotykania właściwych osób. To niepoprawna romantyczka, marzycielka, która woli zawsze zakładać najczarniejszy scenariusz, żeby miło się rozczarować. Zdeklarowana bibliofilka, mól książkowy, miłośniczka klasycznych kryminałów i fanka jazzu. Podobno nieźle gotuje. Jest żoną Szanownego Męża oraz mamą Foszka i Czorcicy. Zawodowo zajmuje się szefowaniem zespołowi wspaniałych ludzi.  Generalnie całkiem sympatyczna z niej babka.
Jak to się stało, że postanowiłaś napisać książkę? Czy zawsze marzyłaś o pisaniu?
MS: Nie będę oryginalna i być może Cię rozczaruję: nie dość, że zawsze o tym marzyłam, to niemal całe życie coś pisałam. Już w trzeciej klasie szkoły podstawowej wygrywałam konkursy literackie i tak było niemal do końca liceum. W klasie maturalnej zakwalifikowałam się do finału olimpiady polonistycznej, ale odpuściłam sobie część teoretycznoliteracką i maturę z polskiego musiałam zdawać w normalnym trybie. Jeszcze chwilę przed egzaminem wstępnym na studia wahałam się w kwestii ewentualnej specjalizacji – wówczas dziennikarstwo nie było jeszcze osobnym kierunkiem i mocno mnie pociągało jako specjalizacja filologii polskiej –  ale los zdecydował za mnie i zostałam polonistą. Jako przedmioty fakultatywne wybierałam wszystkie, które kończyły się zaliczeniem w formie pracy pisemnej. Pisałam, pisałam i jeszcze więcej pisałam. I, jak widać, wciąż piszę.
Co było dla Ciebie główną inspiracją do napisania powieści „Pruskie Baby”?
MS: Inspiracje miałam dwie: jedną z nich były wspomnienia mojej babci, które przerodziły się w wątek Krysi Dębińskiej i jej losów. Drugą, zupełnie niespodziewanie, stał się pierwowzór Rafałka.
Czy trudno było Ci wydać pierwszą książkę?
MS: Wygląda na to, że, jak zwykle, dopisało mi moje wielkie szczęście. „Pruskie baby” ukazały się prawie dokładnie w cztery miesiące po rozesłaniu manuskryptu do wydawnictw. Już w pierwszym tygodniu odezwały się do mnie trzy zainteresowane redakcje, niemal wszystkie jednak miały zamknięte kalendarze wydawnicze na dwa lata do przodu. I pewnego dnia, pamiętam to dokładnie – właśnie wychodziłam z banku, była środa, krótko po dziewiątej rano – zadzwonił do mnie Robert Ratajczak z Vectry i zapytał, czy prawa do Pruskich są wolne a moja propozycja aktualna. Zaznaczył też, że nie interesuje go zwlekanie z wydaniem do świętego Dygdy, bo zaraz wiosna i Wielkanoc, trzeba natychmiast moje dzieło na rynek wypuścić. Rozmawialiśmy tego dnia ponad czterdzieści minut i ja od pierwszych sekund wiedziałam, że „Pruskie baby” właśnie znalazły wydawcę, który wierzy w ich potencjał tak samo mocno jak ja.    
Co Cię najbardziej zaskoczyło w całym procesie wydawniczym?
MS: Odkąd zdałam sobie sprawę, że jestem gotowa na wydanie książki, zaczęłam mocno przyglądać się środowisku i zgłębiać proces wydawniczy. Największe zaskoczenie przyszło na samym początku, kiedy moja wizja romantycznego autora zajmującego się wyłącznie pisaniem runęła niczym domek z kart. W dzisiejszym świecie wydawniczym, jak się okazuje, autor musi potrafić pisać, redagować, reklamować swoje dzieło, sprzedawać produkt nazywany książką, znać się na marketingu w social mediach, błyskotliwie odpowiadać na pytania czytelników, znać wielu popularnych blogerów no i nie zaszkodzi, jak będzie też prowadził podcasty. Zasadniczo: to nie jest łatwy kawałek chleba. Nawet jeśli posiada się ten mityczny talent.
W samym procesie zaskoczyła mnie ilość pracy nad doszlifowaniem tekstu. Tygodnie redakcji, cztery korekty – tuż przed wydaniem naprawdę bardzo nie lubiłam „Pruskich bab”. Miałam już tak serdecznie dosyć tych samych w kółko czytanych zdań, że niewiele brakowało a wpisałabym swoją książkę na listę ksiąg zakazanych. Zrozumiałam wówczas, co miała na myśli Joanna Chmielewska, kiedy w trakcie któregoś z wywiadów przyznała, że nigdy nie czyta własnych książek po wydaniu. Ja raczej swoich też nie będę 😊
Czy w „Pruskich Babach” pojawiły się elementy z prawdziwego życia?
MS: Oczywiście! Literaturę obyczajową spośród wszystkich gatunków wyróżnia mimetyzm, nie ma szans, żeby uniknąć naśladowania rzeczywistości. A ja osobiście uważam, że nie ma takiej potrzeby a wręcz byłoby to niewskazane – nic nie inspiruje tak jak życie. W „Pruskich babach” tego życia jest całe mnóstwo: począwszy od charakterów postaci, poprzez historię Krysi Dębińskiej a na wątkach autobiograficznych w życiorysie Edyty kończąc.
Czy postać któregoś z bohaterów była inspirowana prawdziwą osobą? W szczególności interesuje mnie Rafał :D
MS: Każda z postaci została obdarzona cechami lub doświadczeniami znanych mi osób, nigdy jednak nie odwzorowałam nikogo dokładnie, w końcu cała ta powieść jest fikcją. Co zaś do Rafała: owszem, powołałam go do życia, żeby trochę dopiec pewnemu chłopakowi, który złamał serce mojej przyjaciółce. Straszny był z niego egocentryczny narcyz i maminsynek, w sam raz na antybohatera 😊.
Co podczas pisania „Pruskich Bab” sprawiało Ci największą trudność?
MS: Początkowo największą trudnością było związanie dwóch równolegle prowadzonych i pozornie niekorespondujących ze sobą wątków: nieszczęśliwego małżeństwa i tragicznych losów szlachcianki sprzed kilkudziesięciu lat. Nie miałam pomysłu na konwencję, w jakiej ten utwór powinien zostać napisany, długo też nie potrafiłam znaleźć węzła, który scali fabułę. Pomogły mi moje przyjaciółki, które od razu po przeczytaniu tych luźnych opowiastek stwierdziły, że to musi być kryminał.
Ile czasu zajęło Ci napisanie Twojego debiutu?
MS: Ponad osiem lat z siedmioletnią przerwą. Pierwszy rozdział powstał przed Wielkanocą w 2011 roku, ostatnią kropkę postawiłam we wrześniu 2019. Gdyby jednak policzyć wyłącznie czas, w którym faktycznie pisałam przynajmniej raz w tygodniu, to byłoby to około pół roku.
Jak Twoi bliscy zareagowali na wieść o wydaniu „Pruskich Bab”?
MS: Najczęstszą reakcją było: „No wreszcie!” 😊 Wszyscy byli i są nadal bardzo dumni.
Pamiętam, że tuż po podpisaniu umowy z Vectrą, przyszłam odebrać córkę z przedszkola. Akurat trafiłam na czas, kiedy dzieci wychodziły na plac zabaw, wszystkie kłębiły się razem z nami w szatni. Nagle mój Czort wydarł się na cały regulator: Moja mama będzie sławną pisarką i będzie jeździć po całym świecie a ja będę z nią! I będziemy mieć kota!!!
Czy pisząc „Pruskie Baby” wiedziałaś od razu, co się wydarzy, czy pisałaś raczej spontanicznie?
MS: Niemal do samego końca nie wiedziałam, jak ta historia się potoczy. Można powiedzieć, że kolejne sceny odkrywały się przede mną dokładnie tak jak przed czytelnikiem. I tak samo stopniowo poznawałam bohaterów. Miałam, oczywiście, plan powieści, wiedziałam, co na pewno musi się wydarzyć i kiedy powinno mieć miejsce, ale wszystkie szczegóły przychodziły do mnie w trakcie pisania.
Jak wyglądało Twoje otoczenie podczas tworzenia kolejnych stron książki? Co lubiłaś mieć obok siebie, co Ci przeszkadzało?
MS: Najlepiej tworzy mi się w ciszy, w przytłumionym świetle albo całkowitej ciemności, którą rozjaśnia wyłącznie lampka na biurku. Przez ciszę rozumiem brak rozpraszających bodźców w rodzaju nieustającego: „Mamo! Mamo! Mamoooooo!”. Czasem na weekend wolałam zostać sama w domu kosztem jakiejś wycieczki w ciekawe miejsce, ale dzięki temu byłam w stanie napisać naprawdę spore fragmenty powieści.
Poza tym muszę mieć stały dostęp do Internetu, gdyż wiele rzeczy w trakcie pisania sprawdzam – nieustannie mam przy pisaniu otwarte portale językoznawcze, słowniki synonimów ale także mapy czy strony poświęcone historii miast, w których umieszczam akcję. Lubię wplatać fakty do fabuły a niestety nie mam pamięci do dat.
Jak udało Ci się pogodzić pisanie książki z codziennymi obowiązkami?
MS: Mam w sobie dużo samodyscypliny i jestem chorobliwie ambitna. Niekiedy jednak te cechy nie wystarczają i wówczas z odsieczą przychodzi mi moja żelazna zasada: jeśli coś komuś obiecam, to choćby się waliło i paliło, słowa dotrzymam. A obiecałam moim przyjaciółkom, że w 2019 roku skończę książkę, nie miałam więc wyjścia. Pisałam w każdej wolnej chwili – wieczorami, nocami, bladym świtem, w trakcie urlopu, czekając aż córka skończy zajęcia dodatkowe, w trakcie lekcji pływania syna. To był szał!
Co Cię motywowało do pisania?
MS: Ta książka miała chyba jakąś specjalną moc, bo żadnej dodatkowej motywacji przy pracy nad nią nie potrzebowałam. Odczuwałam fizyczne uzależnienie od pisania i posuwania tej historii naprzód. W ubiegłym roku miałam naprawdę napięty kalendarz zajęć dodatkowych i musiałam czas dzielić między pisanie i te wszystkie inne ważne sprawy. Kiedy nie pisałam, bo akurat zajęta byłam pomocą w organizowaniu wesela przyjaciół, odczuwałam prawdziwe wyrzuty sumienia. To było przedziwne i trochę… przerażające.
Czy podczas pisania „Pruskich Bab” pojawiły się momenty zwątpienia, chwile kiedy absolutnie brakowało Ci weny? Jeśli tak, to jak sobie wtedy poradziłaś?
MS: Przy pisaniu raczej takich chwil nie było, za to całe mnóstwo pojawiło się w trakcie doszlifowywania tekstu przed wysłaniem do wydawnictw. Redakcja merytoryczna przebiegała bardzo intensywnie i w krótkim czasie musiałam wykonać mnóstwo pracy nad przebudowaniem, przepisaniem a czasami napisaniem zupełnie od nowa niektórych scen. I wtedy faktycznie, kiedy po raz dwusetny wyjaśniałam zawiłości genealogiczne a moja redaktorka mówiła: jeszcze raz! Jeszcze to uzasadnij, tu dopracuj!, zdarzyło mi się użyć kilka razy wyrażenia: „nie nadaję się do tego!”. A jednak po chwili wracał mi rozum i wiedziałam, że jestem już bardzo blisko wejścia na drogę, o której marzyłam całe życie.
Jak wyglądają Twoje plany wydawnicze? Czy masz już może gotową kolejną powieść?
MS: Kolejna powieść, druga część przygód Pruskich bab, przechodzi obecnie prace redakcyjne, przede mną redakcja autorska, po której będzie można szykować książkę do wydania. Równocześnie pracuję także nad ukończeniem trzeciej i ostatniej części cyklu, powinno to nastąpić wraz z końcem kwietnia. A później zabieram się za nowy projekt. Trudno powiedzieć, jak będą wyglądały plany wydawnicze w najbliższym czasie, ja naiwnie wierzę, że rzeczywiście jesienią wszystko się odblokuje.
Jakbyś zachęciła czytelników Nie oceniam po okładkach do sięgnięcia po „Pruskie Baby”!
MS: Może fragmentem powieści?
— Jasna, jasna cholera! — wrzasnął sierżant Bączek, odkładając telefon na zagracone biurko. — Czy ja naprawdę za karę dostaję takie sprawy? Karma jakaś?
— Może w poprzednim życiu byłeś potworem — odparł zza sąsiedniego biurka młodszy aspirant Baliński, który właśnie rozpoczął służbę po tygodniowej nieobecności. — Adolf coś ci mówi?— Sam jesteś Adolf, baranie! — oburzył się Bączek. — Jak ja byłem Adolf, to ty byłeś Mengele. Sam mówiłeś, że cię ciągnie do medycyny.
— Sorry, ale to nie było śmieszne — obruszył się przysadzisty młodzieniec. — Co tam się stało znowu? Kto dzwonił?
— Patrol z Ołtaszyna. Znaleźli trupa. Początkowo myśleli, że bezdomny, ale nie wygląda.
— A co ty masz do tego? Enenami się nie zajmujemy zwykle.
— Udział trzecich — odpowiedział szybko Bączek, zapisując coś na kartce.
— Acha. — Baliński podrapał się nad lewą brwią. — I tobie to dali?— Nic mi nie dali, Krzysiu — rzucił sierżant, wciąż nie odrywając wzroku od kartki. — Samo przylazło. Ten enen wygląda jak mój podejrzany. Zabezpieczając teren, patrol trafił na sąsiadkę z psem na spacerze i powiedziała im, że go zna. Zaraz ją tu mają przywieźć na złożenie zeznań. Jasna cholera!

Serdecznie zachęcam do polubienia 
i śledzenia profilu autorki na Facebooku. 
https://www.facebook.com/A.Sinicka/?epa=SEARCH_BOX

PRZECZYTAJ RECENZJĘ!
ZAMÓW JUŻ DZIŚ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz. ♥