Serdecznie zapraszam na wywiad z Weroniką Tomalą w ramach cyklu "Przepis na książkę".
P – jak PROCES TWÓRCZY
Czy
pisząc „NIEprzegrany zakład” wiedziałaś od razu, co się wydarzy w kolejnych
rozdziałach, czy tworzyłaś wydarzenia na bieżąco?
Kiedy zaczynam pisać książkę, i było tak też tym razem, mam w głowie początek i koniec. Ewentualnie parę wydarzeń wyjętych ze środka. Jednak cały bieg akcji, zachowania postaci to wszystko wychodzi w trakcie pisania. Tworząc zastanawiam się, co konkretny bohater mógłby powiedzieć, jak postąpić, co może czuć… Staram się poniekąd wchodzić w umysły tych ludzi. Tego nie da się zrobić na początku, przynajmniej tak jest w moim przypadku. I kiedy kończę dany rozdział, zamykam laptopa, ale nie zamykam swojej głowy. Gdzieś tam z tyłu chodzą za mną różne opcje, które przemyślam i zasiadam następnego dnia wiedząc już, co robić dalej.
R – jak ROZMOWA
Czy tworząc
„NIEprzegrany zakład” konsultowałaś z kimś
elementy fabuły? Czy ktoś pomagał Ci w udoskonaleniu powieści?
Jeśli chodzi o ten wstępny proces, czyli o takie przygotowanie książki „na brudno”, nie korzystałam z niczyjej pomocy. No może poza paroma kwestiami sprawdzanymi w niezawodnym Internecie. Polegałam tylko na sobie, od czasu do czasu zadręczając wzmiankami o fabule moich najbliższych. Ale tylko tyle. W dalszym procesie oczywiście bardzo pomogła mi pani Karolina, Redaktor z wydawnictwa Zysk i S-ka, która doszlifowała niedoskonałości. A było ich sporo! Wykonała naprawdę kawał dobrej roboty. Bez niej książka nie byłaby taka sama.
Z – jak ZAKOŃCZENIE
Czy już na
samym początku wiedziałaś, jak zakończysz „NIEprzegrany
zakład”?
Tak, wiedziałam. Od początku chciałam, żeby w tej powieści pojawił się finał z nutką niepewności i szczyptą nieprzewidywalności. Żeby nie było tylko klasycznego i słodkiego happy endu, a zarazem żeby Czytelnicy nie wściekali się na mnie za zepsute czy złe zakończenie. Musiało być pozytywnie, z małym „ale”. Mam nadzieję, że mi się to udało.
E – jak EMOCJE
Jakie
emocje i uczucia towarzyszyły Ci w trakcie pisania „NIEprzegranego
zakładu”?
Towarzyszyły mi wszystkie emocje, które przeżywali bohaterowie. Było wzruszenie, złość, przyjemne wyczekiwanie na najlepsze. Uwielbiam rozpisywać sceny, w których bohaterowie spotykają się po raz pierwszy, kiedy na ich drodze do szczęścia stają pewne bariery zmuszające ich do większego wkładu sił i pracy. Podczas takich scen towarzyszyła mi przyjemność. To docieranie się, a nie pełnia szczęścia budzi w mojej głowie najciekawsze skojarzenia i o tym pisze mi się najłatwiej. Momentami było poczucie bezsilności, kiedy to zastanawiałam się, czy to wszystko na pewno wypada tak, jakbym sobie tego życzyła. Czy ta książka ma w ogóle sens. Momenty kryzysu staram się jednak zawsze przełamać i nie robić przerw podczas pisania, bo takie poddawanie się czy po prostu odkładanie tego na później w moim wypadku działa bardzo demotywująco.
P – jak PRAWDA
Czy w „NIEprzegranym zakładzie” pojawiają się elementy z
prawdziwego życia?
W każdej książce, chcąc nie chcąc, umieszczam trochę spraw związanych z moim życiem. W tej przedstawiłam raczej obce mi światy, skrajnie biedny i bardzo zamożny, niemniej jednak obserwacje z życia współczesnych dzieci (momentami przygnębiające) to moje własne i realne spostrzeżenia. A... i byłabym zapomniała. W powieści pojawia się włoski klimat, dolina Val d’Orcia, Pienza i toskańskie smaki. To moje klimaty i moje doświadczenia, do których chciałabym wracać i przeżywać je co roku. Chyba właśnie to jest taki element najbardziej wyjęty z prawdziwego, bo mojego życia.
I – jak IMPULS
Kiedy
pojawił się u Ciebie impuls, który rozbudził gotowość do napisania książki „NIEprzegranego zakładu”?
Wspomniałam już o tym w „sekretach o książce”, że taki impuls pojawił się u mnie przed snem. Leżałam w łóżku, zupełnie nie zastanawiając się nad napisaniem nowej książki. Dopiero co ukończyłam pisać poprzednią (która jeszcze nie jest wydana, ale zdradzę, że jest już w redakcji wydawnictwa czekając na obróbkę), a tu nagle po prostu mnie oświeciło. To był przedświąteczny czas, chwile refleksji i przygotowań. Chwile, kiedy człowiek szczególnie nie powinien myśleć tylko o samym sobie. I jakoś tak do głowy przyszedł mi motyw dziecięcego listu napisanego do świętego Mikołaja. Nie dało mi to spokoju i już wiedziałam, że przegrałam ze swoimi planami. Siadałam i pisałam. Mój mąż się śmiał „przecież miałaś zrobić sobie przerwę”. Ale jak już coś zaczyna męczyć mi umysł to chyba lepiej się temu poddać.
S – jak SAMODYSCYPLINA
Czy książkę „NIEprzegrany zakład” pisałaś codziennie w
określonych porach dnia? A może tworzyłaś ją spontanicznie, wtedy, kiedy akurat
miałaś na to czas?
Starałam się pisać regularnie. Zbyt długie przerwy zacierają pewne szczegóły i emocje. Na pewno nie służą moim bohaterom, bo im dłużej nie piszę, tym bardziej wychodzę z ich roli. Niemniej jednak nie miałam ściśle określonego czasu na pisanie. Czasami były to poranki, czasami noce. Wykorzystywałam czas, kiedy mój mąż był w pracy, a moja córka spała bądź po prostu była w przedszkolu. Jakoś trzeba pogodzić życie rodzinne z takimi sprawami. Staram się nie robić czegoś kosztem czegoś innego. Wychodziło i wychodzi mi to różnie, no ale przynajmniej się staram. Mam nadzieję, że ci, których być może nieświadomie zaniedbałam, mi wybaczą.
Haniu, dziękuję za bystre i skłaniające do
przemyśleń pytania. Mam nadzieję, że nie zanudziłam zbyt mocno i stanęłam na
wysokości zadania. Czytelniku, dziękuję za poświęcony moim odpowiedziom czas i
zachęcam do sięgnięcia po „NIEprzegrany zakład”. Miłego dnia J
Serdecznie zachęcam do polubienia
i śledzenia profilu autorki na Facebooku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz. ♥