piątek, 13 listopada 2020

#ROZDZIAŁ1 || "Bezlitosne porachunki" - Meg Adams

Serdecznie zapraszam do przeczytania pierwszego rozdziału "Bezlitosnych porachunków", najnowszej powieści autorstwa Meg Adams.

GRA ROZPOCZĘTA  

 Joanna

Wielki, nienawistnie tykający zegar, który odziedziczyłam po dziadku, przypominał mi, że wstałam za późno. Cóż, z całą pewnością powinnam przestać czytać przed snem, bo mówienie sobie „jeszcze tylko jeden rozdział” zawsze kończyło się tym samym: drugą w nocy na wyświetlaczu budzika oraz porannymi trudnościami ze zwleczeniem się z łóżka.

Ach, a co najgorsze, okropne cienie pod oczami nie znikały nawet pod grubą warstwą fluidu.

– Skup się, Aśka – skarciłam siebie, kolejny raz próbując narysować idealną czarną kreskę na górnej powiece, i z wściekłością starłam coś, co przypominało gryzmoły przedszkolaka.

Trudno, najwyżej ten dupek znowu będzie miał używanie, parsknęłam w myślach.

Szybko przesunęłam kredką po skórze i zerknęłam w lustro z taką obawą, jakbym spodziewała się tam zobaczyć przynajmniej trójgłowego potwora, ale – o dziwo – tym razem wyszło mi idealnie. Ucieszyłam się, bo nie miałam już za wiele czasu na przygotowania, a mój szef był draniem wymagającym od swoich pracownic perfekcji. Szczególnie w kwestii wyglądu. Westchnęłam głęboko, złapałam maskarę i rozdziawiając usta niczym ryba wyciągnięta z wody, dwukrotnie pomalowałam rzęsy.

To fascynujące, że kobiety niemal zawsze tak robią, chociaż nigdzie tego nie uczą.

Mamy to chyba zapisane w genach.

Skwitowałam ten fakt uśmiechem, wrzuciłam kosmetyki do saszetki i pobiegłam do kuchni dopić kawę. Kiedy zobaczyłam, która jest godzina, zamiast chwycić filiżankę, przewróciłam ją, przez co reszta napoju rozlała się na stół. Odskoczyłam jak oparzona, żeby nie pobrudzić spódnicy.

– Cholera! Znowu się spóźnię. – Jednym ruchem przetarłam blat ściereczką, w międzyczasie wpychając do ust nadgryzioną kanapkę.

Przed wyjściem ostatni raz przejrzałam się w lustrze, narzuciłam na białą bluzkę granatową marynarkę, a później ruszyłam do pracy. Pięć razy sprawdziłam, czy zamknęłam drzwi – niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto tak nie robi! – następnie zbiegłam z trzeciego piętra, już na parterze przeklinając wysokie obcasy i całe to zmuszanie kobiet do zakładania niewygodnych rzeczy, aby „godnie reprezentowały firmę”. Tak, to słowa mojego szefa dupka. I nie, to nie ten typ, że „kto się czubi…”. Nie, żadne tam ciacho. Paskudny troll i tyle. A do tego arogancki, marudny, gburowaty – mogłabym tak wymieniać bez końca! W tej pracy trzymała mnie jedynie pensja. No może jeszcze to, że totalnie nie lubiłam zmian, a obecne stanowisko, poza kilkoma wyjazdami w roku, gwarantowało stabilizację i wolne wieczory oraz weekendy.

Po wyjściu z klatki przystanęłam na chwilę na słońcu. Wyciągnęłam szyję, napawając się przyjemnym jesiennym ciepłem. Och, miałam ochotę zadzwonić do trolla, by nawciskać mu głupot, że nie mogę przyjść z powodu rozstroju żołądka albo jakiejś egzotycznej choroby, która tak naprawdę nie istnieje, żeby skorzystać z pięknej pogody. Najlepiej w pobliskim parku, czytając rozpoczęty kryminał i pijąc duże latte. Przewróciłam oczami, kiedy zdałam sobie sprawę, że miałam się pośpieszyć, potem czym prędzej popędziłam do auta.

I oto nadszedł ten moment.

Nawet usłyszałam słynne „ta-da-da-da-da-dam”, jednak gdy rozejrzałam się dyskretnie, by sprawdzić, czy to aby nie początek choroby psychicznej, okazało się, że sąsiad spod dwójki ma telewizor ustawiony tuż przy parapecie i właśnie ogląda horror. Odetchnęłam z ulgą, że z moją głową wszystko w porządku, a następnie ponownie zerknęłam na świstek, który już z daleka zdawał się krzyczeć: „Masz przechlapane!”.

Czy mnie to jeszcze w ogóle dziwi?

Biorąc pod uwagę moje szczęście do pakowania się w kłopoty, ostatnio i tak całkiem długo miałam spokój. Było zbyt nudno, więc los postanowił nadrobić stracony czas. Dziwny dreszcz przemknął po moich plecach, jakbym pomyślała o tym w złą godzinę. Wzruszyłam bezsilnie ramionami, przestałam układać czarne scenariusze i w końcu sięgnęłam po wetknięty za wycieraczkę mandat.

A raczej wezwanie na komisariat, gdzie miałam się stawić w trybie natychmiastowym.

Kurczaki do kwadratu!

Chociaż dokładnie przestudiowałam zapisane na niebiesko hieroglify, wywnioskowałam jedynie, że złamałam bliżej nieokreślony paragraf. Cóż, policjant, który wypisywał papierek, z całą pewnością nie był mistrzem kaligrafii. A podobno to lekarze piszą niewyraźnie…

Sfrustrowana warknęłam pod nosem, po czym rozejrzałam się uważnie, czy jakiś sąsiad już nie zarejestrował, że stałam się przestępczynią.

Ja! Wzorowa obywatelka segregująca śmieci i dokarmiająca wszystkie bezpańskie zwierzaki w okolicy.

Na szczęście osiedlowy monitoring w beretach jeszcze nie działał. Westchnęłam i, oparłszy się o maskę mojego srebrnego gruchota, otarłam czoło wierzchem dłoni. Spociłam się jak mysz, a to miał być dopiero początek drogi przez mękę.

Kiedy wsiadłam do auta, głupawkę zastąpił strach. Idiotyczne obawy napłynęły do mojego umysłu, panosząc się w nim i potęgując nieprzyjemne odczucia. Wiedziałam, że gdybym przeskrobała coś poważnego, policja zapukałaby wprost do moich drzwi, mimo to żołądek podszedł mi do gardła.

Ruszyłam z duszą na ramieniu. Po kilkunastu minutach znalazłam się w pobliżu komisariatu. Przez chwilę krążyłam po uliczkach, nie mogąc wyhaczyć żadnego miejsca do zaparkowania, na domiar złego pod samym budynkiem wjechałam na rondo w odwrotnym kierunku. Och, byłam do tego zdolna, szczególnie w stresie. Poza tym, kto wymyślił takie mikroskopijne rondka, w dodatku namalowane tak, jakby miały służyć do gry w klasy?

Z całą pewnością nie była to kobieta!

Rozejrzałam się dyskretnie, by sprawdzić, czy w zasięgu wzroku nie ma policjanta, a kiedy nikogo nie zauważyłam, przyśpieszyłam, aby zająć miejsce, z którego właśnie ktoś odjeżdżał. Zaparkowałam perfekcyjnie – jeszcze tego brakowało, żebym zarobiła następny mandat, nim się dowiem, co zmalowałam poprzednim razem.

Wysiadłam, włączyłam alarm i pobiegłam na komisariat, po drodze dzwoniąc do trolla z informacją, że zostałam wezwana jako bardzo ważny świadek w supertajnej sprawie. Szef oczywiście nie uwierzył, ale w obecnej sytuacji miałam to gdzieś. On chyba też, bo dziwne odgłosy sugerowały, że kolejna stażystka traciła godność pod jego biurkiem.

Palant.

– Dzień dobry, dostałam… takie coś. – Machnęłam dyżurnemu policjantowi świstkiem papieru przed oczami.

– Proszę włożyć to do tej szufladki, razem z dowodem.

Wykonałam polecenie spoconymi dłońmi, tuż po tym, jak mężczyzna wysunął przede mną szarą przegródkę.

– Mogę wiedzieć, o co chodzi? – spytałam, przyglądając się uważnie postawnemu funkcjonariuszowi.

– Proszę usiąść i poczekać – mruknął, po czym zmierzył mnie lodowatym wzrokiem, jakby zaraz miał wybiec zza tej swojej szybki, rzucić mnie na podłogę i zakuć w kajdanki. Moja bujna wyobraźnia szalała, musiałam wziąć głęboki oddech, żeby ją uspokoić. Drżąc z niepewności, skinęłam głową, a następnie spojrzałam na krzesła.

O nie. Prędzej piekło zamarznie, niż mój tyłek spocznie na jednym z nich. FUJ!

Skrzywiłam się z obrzydzenia i zaczęłam dreptać po korytarzu. Co zaskakujące, tłum wokół mnie stopniowo gęstniał. Marszczyłam brwi za każdym razem, gdy widziałam te same wezwania w rękach innych ludzi. Zaczęłam podejrzewać, że to jakaś zbiorowa akcja, mimo to moje serce dalej mocno waliło. Przestało, dopiero kiedy weszłam do pokoju przesłuchań, gdzie dowiedziałam się, w czym rzecz. Przemiła jasnowłosa policjantka pełnym słodyczy głosem poinformowała, że moje auto stało w niedozwolonym miejscu, podobnie jak kilkadziesiąt innych. Nawet pokazała mi foteczki z pytaniem, czy rozpoznaję swojego rzęcha.

Prychnęłam w myślach. Niestety trudno nie rozpoznać tych obitych zderzaków.

Próbowałam wytłumaczyć tej cholernej formalistce, że nie ja pierwsza tam parkowałam i że na tym zatłoczonym osiedlu znalezienie miejsca postojowego graniczy z cudem, lecz pozostała nieugięta. Niechętnie przyjęłam mandat oraz punkt karny, po czym bez słowa wyszłam z pomieszczenia.

Diabelnie zła – a może raczej wkurwiona na cały świat, ponieważ mogłam spożytkować stówkę o wiele lepiej – ruszyłam przed siebie. Nie zrobiłam więcej niż parę kroków, kiedy zderzyłam się z czymś twardym. Świat zawirował, nogi się pode mną ugięły, a torebka wylądowała na podłodze; na szczęście w porę odzyskałam równowagę, dzięki czemu nie walnęłam obok niej jak długa. Potrząsnęłam głową, zamroczona uderzeniem. Nie pamiętałam, żeby stała tu ściana…

O rany! To z całą pewnością nie jest ściana.

Prześlizgnęłam się wzrokiem po umięśnionych ramionach i klatce piersiowej opiętych granatowym materiałem, ale zanim udało mi się spojrzeć wyżej, ponownie poczułam się jak na karuzeli. Tym razem wszystko zaczęło się kręcić ze zdwojoną prędkością. Mroczki na moment przysłoniły mi widok. Zatoczyłam się lekko, w ostatniej chwili łapiąc równowagę z pomocą nieznajomego.

– Wszystko w porządku? – Odniosłam wrażenie, że głos dociera do mnie z daleka, więc potarłam lekko głowę i spróbowałam wrócić do rzeczywistości. Mężczyzna wciąż trzymał mnie za ramię, jakby się bał, że mogę upaść. – Tak pani pędziła, że nie zdążyłem się odsunąć – dodał z rozbawieniem.

Cała ja.

– Prze… Przepraszam – rzuciłam niewyraźnie, masując czoło, które nieprzyjemnie pulsowało. Spuściłam wzrok i wbiłam go w czubki czarnych, ciężkich butów. Kątem oka zauważyłam, że torebka nie była do końca zamknięta, przez co wypadło z niej kilka drobiazgów.

Och, oczywiście!

Przymknęłam powieki, potem z irytacją wypuściłam powietrze, bo obawiałam się najgorszego. Miałam tam naprawdę zabawne cuda.

– Nic się nie stało? Pobladła pani.

– Nie. – Pokręciłam głową. – Wszystko okej. Przepraszam jeszcze raz – z ledwością wypowiadałam kolejne słowa. Nie byłam pewna, czy to skutek uderzenia, czy raczej szoku.

A może to ten głos?

Seksowny i onieśmielający.

– To dobrze. Pozbieram rzeczy, które wypadły…

Chcąc uniknąć krępującej sytuacji, schyliłam się gwałtownie, by jako pierwsza zebrać drobiazgi, przez co ponownie zaliczyłam spotkanie pierwszego stopnia z twardymi mięśniami, zachwiałam się i tym razem upadłam na tyłek. Gruchnęłam z całym impetem. Zabolało, jednak nie bardziej niż utrata dumy. Moje policzki pokryły się purpurą. Płonęły niczym cholerne pochodnie.

Boże, w życiu nie czułam się tak zażenowana.

Potarłam obolałe miejsce.

Cóż, tym razem będzie siniak.

Bałam się spojrzeć na mężczyznę. Zresztą nie musiałam, aby wiedzieć, że patrzy na mnie jak na idiotkę.

Całkowicie słusznie.

– Nie daje pani za wygraną, co? – Policjant wyciągnął dłoń w moją stronę.

Pomimo zawstydzenia przyjęłam pomoc. Automatycznie zadarłam głowę i zerknęłam w końcu na jego twarz, co okazało się ogromnym błędem.

Zatonęłam w magnetycznym spojrzeniu ciemnozielonych oczu. Było dosyć surowe, może nawet mroczne, a jednocześnie tańczyła w nim jakaś wesoła nuta, błysk, który przyciągał i nie pozwalał przerwać tego przyprawiającego o ciarki, dziwnego połączenia. Przełknęłam mocno ślinę, wciąż wpatrując się w przystojną twarz. Ciemne, gęste brwi, klasyczne rysy i wyraźnie zarysowana linia szczęki pokrytej zarostem tworzyły wyjątkowo seksowny obraz. Obawiałam się, że z kącika moich ust zaraz spłynie ślina.

Dopiero gdy jakaś starsza kobieta chrząknęła znacząco i skarciła mnie wzrokiem, jakby mówiła: „Wstydziłabyś się, dziewczyno”, podniosłam się pospiesznie.

 – Proszę się mną nie przejmować, poradzę sobie – wybełkotałam zmieszana. Niczego w życiu nie pragnęłam bardziej niż tego, żeby cofnąć czas o paręnaście minut i nie zrobić z siebie największej idiotki świata.

– Będzie lepiej, jeśli stanie pani z boku, a ja pozbieram rzeczy. – Policjant puścił moją rękę, potem wskazał miejsce przy krzesłach. Posłusznie się odsunęłam.

Mężczyzna przykucnął i zaczął wrzucać do torebki rozsypane przedmioty. Szybko spojrzałam na podłogę w poszukiwaniu tamponów, wkładek push-up – które sprzedawczyni wcisnęła mi kiedyś przy zakupie stanika, mówiąc, że powinnam wkładać je przed wyjściem do klubu, chociaż nie bywałam w tego typu miejscach, a moje piersi nie były specjalnie małe – czy innych równie debilnych rekwizytów, jakie ze sobą nosiłam. Na szczęście poza telefonem, szminką oraz śrubokrętem nic nie wypadło. Odetchnęłam z ulgą.

– A to? – Policjant zaczął obracać w palcach narzędzie.

Mogłam jeszcze raz bezkarnie mu się przyjrzeć. Był umięśniony w przyjemny sposób. Musiał sporo ćwiczyć, ale raczej nie wyglądał na jednego z maniaków używek i hantli.

– Czasem muszę otworzyć auto – odparłam niewinnie, nie zdając sobie sprawy, jak to mogło zabrzmieć, bo skupiałam się na czymś kompletnie innym.

– I tak swobodnie pani o tym mówi?

– Słucham? – wymamrotałam. Mimowolne wyobraziłam sobie, że lądujemy w pokoju z lustrem weneckim, bynajmniej nie w celu przesłuchania. Moje myśli brnęły w bardzo nieodpowiednim kierunku, lecz brązowe, lśniące włosy i pełne usta były zbyt kuszące, żebym się powstrzymała.

Potrzebowałam świeżego powietrza. A jeszcze bardziej mocnego drinka.

– Pytam, jak dużo aut pani już tym otworzyła – powiedział poważnie, wstał i z grobową miną podał mi torebkę.

– Nie, to znaczy… mój samochód czasem się zacina. I wtedy muszę, no wie pan, podważyć i…Nieskładnie próbowałam wyjaśnić, po jaką cholerę noszę ze sobą śrubokręt, kiedy się zorientowałam, że gość robi sobie ze mnie jaja. – Żartował pan, prawda? – Potarłam z zażenowania czoło, zaciskając usta w żałosnym grymasie.

Mężczyzna przytaknął, śmiejąc się cicho.

Matko! Miałam ochotę palnąć sobie w łeb.

– Muszę już iść. Da sobie pani radę? – spytał z troską.

Panie władzo, byłam niegrzeczna, powinnam iść z panem!

Chyba nie powiedziałam tego na głos?

Byłam do tego zdolna, słowo harcerza.

– Tak, oczywiście. Do widzenia. – Pożegnałam go uśmiechem, choć w głębi duszy żałowałam, że nie poprosił o mój numer. Serce zabolało od ukłucia rozczarowania.

Mundurowy odwrócił się na pięcie i zatrzymał na chwilę przy wejściu dla funkcjonariuszy, aby wklepać kod. Prawie gwizdnęłam, spoglądając na jego tyłek, dokładnie wtedy, kiedy mężczyzna nagle zerknął na mnie przez ramię. Szybko odwróciłam wzrok, nieudolnie udając, że podziwiam plamy na suficie, które uważam za prawdziwe dzieło sztuki. Tkwiłam tak kolejne kilkadziesiąt sekund, jakbym naprawdę była zafascynowana bielą farby. Dopiero usłyszawszy zatrzaskujące się drzwi, rozgorączkowana i z palącymi policzkami uciekłam do auta.

Potrzebowałam tony lodów. Albo dwóch.

I morza alkoholu!

ZAMÓW JUŻ DZISIAJ!  

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz. ♥