piątek, 12 kwietnia 2019

AUTOR POD LUPĄ - Ewelina Maria Mantycka || WYWIAD

Serdecznie zapraszam na wywiad z Eweliną Marią Mantycką autorką książki "Słoneczniki po burzy".
Może na początku opowiesz Nam coś o sobie. Kim jest Ewelina Maria Mantycka?
Sobą. 😊 Jestem zawsze sobą. Używam dwóch nazwisk, bo miałam szczęście wyjść za mąż, ale książkę napisałam pod panieńskim i tak zostało (ot cała tajemnica). Mam ogólnie słowotok pisany, jeśli coś takiego istnieje. Jestem uparta, niecierpliwa, nieznośna i muszę przyznać, że czasem egoistyczna. I nie znoszę wstawać rano. Lubię słuchać ludzi, ich historii i wspomnień, chyba że to ja się rozgadam i nie dopuszczam ich do słowa. Mam za dużo hobby: kolekcjonuję książki, oglądam filmy i je głośno komentuję, pisanie…. (w każdej formie – od piosenek, teledysków, po scenariusze i oczywiście książki). Uczę się angielskiego, japońskiego, koreańskiego, jestem zafascynowana kulturą Azji. Nałogowo piję kawę. Ciągle uczę się czegoś nowego…. Chciałabym zatrzymać chwile szczęścia, utrwalić na kliszy i w pamiętniku mojego serca. Czasem zdaje mi się, że żyję w dwóch światach, jeden tętni pod moimi powiekami i trwa w wielkiej opowieści, a rano rozpływa się wraz z dźwiękiem budzika.
Jak to się stało, że postanowiłaś pisać książki? Czy zawsze marzyłaś o pisaniu, czy sprawił to jakiś zbieg życiowych okoliczności?
Tak, zawsze chciałam być pisarzem. Od podstawówki, gdy zaczęłam czytać książki i – jak ostatnio wspominałam – gdy wypożyczyłam pierwszego harlequina, a pani bibliotekarka pytała, czy on na pewno jest dla mamy, bo to nie jest literatura dla mnie, ale tak narodziła się ta miłość. Jako dziecko miałam bujną wyobraźnię i tworzyłam swój własny świat, do którego uciekałam. W szkole podstawowej, gdy na zakończeniu ostatniej klasy poproszono nas o wybranie, kim chcemy zostać w przyszłości, ja napisałam: PISARKĄ. Następnie zaczął się okres pisania wierszy, historii miłosnych dla przyjaciół i pierwszych opowiadań. W szkole średniej zbierałam pomysły, planowałam i obierałam kolejny kurs – studia związane z książką. Tym, co kochałam. Zostałam bibliotekarzem. I wciąż chciałam więcej... Czytałam, pisałam i czekałam. Z zaświadczaniem o dysleksji, problemem z wybiciem się na rynku wydawniczym, zdałam sobie sprawę, że tylko to potrafię robić, bez tego nie istnieję.
Co było dla Ciebie główną inspiracją do napisania powieści „Słoneczniki po burzy”?
Uwierzcie, że to determinacja. I każdy mówi, że to nie jest inspiracja. Postaram się to wytłumaczyć: uwielbiam fantasy, łatwo się w nim znajduję, pisząc, ale nie mogłam się wybić z powieścią tego typu na rynku. Gorączkowo szukałam więc pomysłu, który mógłby się spodobać potencjalnemu wydawcy i czytelnikom. To jest właśnie ta determinacja. Skupić się na realności… jest on i ona… zostawiłam smoki, anioły i wampiry i przeniosłam się na piękną polską wieś. Byłam również świadkiem, gdy moja babcia oglądała swój ulubiony serial w telewizji i zainspirowało mnie to, jak przeżywała losy bohaterów. Wracając do domu, tworzyłam już własną historię.
Czy w „Słonecznikach po burzy” pojawiły się elementy z prawdziwego życia?
Tak. Dużo elementów jest z prawdziwego życia. Ja czasem podsłuchuję ludzi, radzę się ich albo po prostu piszę o tym, co znam. Dlatego Saga pełna jest opowieści, o których słyszałam i teraz powielam w książkach.
Czy postać któregoś z bohaterów była inspirowana prawdziwą osobą?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Główne postacie na pewno nie. Mogłam czerpać inspiracje, tworząc niektóre zachowania bohaterów, pewne dialogi zasłyszałam w rzeczywistości albo ukradłam drobny element charakteru. Są jednak postaciami fikcyjnymi. Realną postacią jest Jarek, kolega Fabiana z warsztatu. Mój brat na pewno byłby z tego dumny, że znalazł się w mojej książce.
Co podczas pisania „Słoneczników po burzy” sprawiało Ci największą trudność?
Och, napisałam to tak dawno, że trudno mi sobie teraz to przypomnieć. Na pewno historia – musiała mieć spójne tło historyczne okresu II wojny światowej i losy Rozalii Żmudzkiej. Nadal się na tym skupiam i zbieram informacje. Mam również syndrom przeskakiwania z powieści na powieść, dlatego że czasem natchnę się czymś innym w pracy i muszę koniecznie to spisać, bo tłucze mi się ciągle w głowie.  



Czy trudno było Ci wydać pierwszą książkę? Czy pojawiły się jakieś przeszkody na drodze „Słoneczników po burzy”, nim trafiły one do czytelników?
Tak. Tak. Tak. To najtrudniejszy proces, jaki możecie sobie wyobrazić. Mamy powieść, nigdy nie jesteśmy jej pewni, ale jest. I wysyłamy, miesiące i nic, żadnej odpowiedzi. Piszemy drugą. I znów nic. Możemy się poddać albo nie. Ja nie poddałam się łatwo, może dzięki wsparciu kogoś, kto mówił mi, gdy podupadłam na duchu, traciłam nadzieję: „Co ci szkodzi” i „Wysyłaj”. Siadałam jeszcze raz i poprawiałam powieść, wysyłałam ponownie. Dostałam odpowiedź z wydawnictwa, ale warunkiem wydania było pokrycie połowy kosztów. Wtedy jednak nie wiedziałabym, czy powieść jest dobra, czy po prostu zapłaciłam za to. I po roku dostałam odpowiedź od Wydawnictw Videograf. Czy były przeszkody? Kilka, ale je pokonaliśmy i jest. 😊
Co Cię najbardziej zaskoczyło w całym procesie wydawniczym?
Wszystko. 😊 Jestem debiutantem, cały proces jest dla mnie zaskakujący. I ludzie, pod których skrzydła trafiłam. Nagle zdaję sobie sprawę, że moja powieść to tylko ziarno, a osoby, które ją wybrały, wkładają wiele pracy w to, aby ją wydać i zareklamować. Ja mam dwie wspaniałe panie: Ania Seweryn, „moja akuszerka redakcyjna”, i Ewa Leśny, „zawsze roześmiana”, i na pewno cały ten sztab ludzi, którzy poruszają całą maszyną. Wiem, że moja powieść w ich rękach rozkwita.
Jak Twoi bliscy zareagowali na wieść o wydaniu „Słoneczników po burzy”?
Gdy dostałam e-mail z wydawnictwa, była ze mną mama, bardzo sceptycznie podchodząca do życia, które prowadzę (czasem zapominając wyjść z domu i ślęcząc nad komputerem). Prosiłam, aby nic nikomu nie mówiła, bo nie byłam jeszcze sama niczego pewna, ale jej radość chyba nie mogła czekać i pochwaliła się, gdzie tylko mogła. Wszyscy byli ze mnie dumni i myślę, że są nadal, a ja chciałabym, aby teraz uwierzyli w siebie. Aby każdy uwierzył, bo chcę rozsiewać ten entuzjazm dalej.
Jak Ci się udaje pogodzić pisanie książek z codziennymi obowiązkami – pracą, domem?
Pisanie to moja wielka pasja. Długo byłam osobą bezrobotną, pracując dorywczo, i godziłam zajmowanie się domem, bo… podchodzę do tego dość swobodnie, nic się nie zawali, jak umyję naczynia za chwilę, teraz muszę porozmawiać z pewnym elfem o zasadach bezpieczeństwa😊. Dlatego dziękuję mężowi za cierpliwość, bo prowadziłam nocny tryb życia i czasem się wyłączałam. Gdy już pracuję… cóż, staram się być systematyczna, zrobić sobie plan, co chcę osiągnąć tego dnia i usiąść do pisania, kiedy mogę.
Czy pisząc książkę, wiesz od razu, co się wydarzy, czy piszesz raczej spontanicznie?
Ufff… Spontanicznie. Wszystko jest spontaniczne. Czasem robię plan. Tak, plan jest dobry. Zaczynam pisać punkt po punkcie i nagle moi bohaterowie żyją swoim życiem, wyrywają się ze sztywnych ram i robią rzeczy, które mnie zaskakują. 😊
Co Cię motywuje do pisania?
Tylko to potrafię robić najlepiej. I nie mogę wyobrazić sobie, abym robiła w życiu coś innego. Moją motywacją jest strach przed utraceniem marzeń i wtopieniem się w rzeczywistość bez nich. Te wszystkie historie, postacie i to jak w mojej głowie rozgrywają się setki dialogów... Wiele z tych historii na pewno nie przełożę na papier, ale choćby odrobinę z nich, tych, które nigdy nie dały się łatwo zapomnieć, tłukąc się uporczywie, aby je spisać.
Jakich autorów czytasz na co dzień?
Jestem strasznie wybredna co do książek i mam swoje upodabnia. I oceniam książkę po przeczytaniu pięciu stron najwyżej, jeśli znudziła mnie samym wstępem, to nigdy do niej nie wrócę. Czytam romanse historyczne i uwielbiam te stare serie Da Capo, które kolekcjonuję. Najczęściej sięgam po zagranicznych autorów, nie wiem dlaczego, ale z polskich czytam niewielu. Moje półki uginają się od książek, które potrafię czytać po wiele razy. Wymienię kilku autorów, bo trudno spisać wszystkich: J.R. Ward J.R., N. Roberts, G. Showalter, J. Garwood, A. Ruda, J. Deveraux, J. Barnett, M. Osborne, J. Crownover, S. Kane, O. Cunning, S. Ee, N. Singh, J. Lindsey, I. Johansen, S.E. Philips, J. McNaught, J. Begley, L. Dohner. Wystarczy. Ogrom tych, których zawsze szukam i cieszę się jak dziecko, gdy znajduję coś, czego jeszcze nie czytałam. Czasem czytam, kierując się opinią bądź opisem i jeśli ją pochłonę, to chcę ją mieć, aby móc wrócić do niej. To jak moje trofeum. 😊
Jak uważasz, co się składa na dobrą literacką historię?
Jeśli nie kopiujemy zagranicznych historii. Często zdarza się, że sięgając po powieść, już wiem, że to czytałam. Albo jakaś książka jest na topie i wyrastają jej odpowiedniki, jak… muchomory. Nie lubię, gdy wiem, co się wydarzy i dialog jest upychaczem. Dobra historia to taka, która wciąga mnie w swój świat i momentalnie tworze własne losy i postaci. Jestem tam z nimi. I zdarza się, że są książki, które wywołują u mnie łzy, nie wiem, jak to brzmi, ale to sztuka pisania, której pragnę się nauczyć. Czytając na przykład serię „Angelfall”, miałam koszmary, to jest dopiero oddziaływanie na czytelnika dobrą historią.
Czy są w Twoim życiu momenty zwątpienia, chwile, kiedy absolutnie brakuje Ci weny? Jeśli tak, to jak sobie wtedy  radzisz?
Są, oczywiście, jak w życiu każdego. Najtrudniej, gdy to momenty ciężkie, ja miałam takie, tracąc tatę i brata. Odzierają nas ze złudzeń, pojawia się głębsza blokada twórcza. Gdy nie mam weny do napisania konkretnych scen, historii – czekam. Ona musi dojrzeć. Często po prostu mam inne sceny i pomysły, spisuję je, nigdy nie wiadomo, do czego znów wrócę i wybiorę, aby skupić się na pisaniu. Lubię oglądać jakieś filmy lub czytać książki w podobnym klimacie, to mnie wprowadza w odpowiedni nastrój i pisze mi się płynnie, ale jak na złość wtedy w telewizji emitują „Transformers” i niby nie patrzę na ekran…. Koniec! Jestem już z Optimusem Primem i Ironhide’em na kolejnej misji ratowania świata. 😊
Jak wyglądają Twoje plany wydawnicze? Czy masz już może gotową kolejną powieść?
Mam ich duuużo. Ogrom. Nie wszystkie skończone, niektóre już w kilku tomach. Pragnę wydać jak najwięcej i będę próbować. Debiut dał mi kopa… Mocnego… solidnego… i naprawdę, naprawdę unoszę się… OK, przestając bujać w obłokach... Planów jest sporo, chcę cieszyć się sagą, chcę… pisać i pisać… Powrócę do moich elfów, wampirów, smoków i innych stworzeń, które uwielbiam. Będę opowiadać niestworzone historie, tłukące się w mojej głowie. I mam nadzieję, że uda mi się podzielić z wami jeszcze kilkoma z nich. Nie chcę być autorką jednej piosenki, jak się mówi. Nie gdy tak wiele jeszcze rozczynów chleba czeka na wyrośnięcie ;).
Jakbyś zachęciła czytelników do sięgnięcia po „Słoneczniki po burzy”?
Wierzę, że każda dobra książka broni się sama. Hm… nie jestem najlepsza w zachęcaniu, każdy ma swój gust czytelniczy i szanuję to. Jeśli lubicie poznawać losy ludzi podobnych do nas samych, rodziny, których gałęzie drzewa rozrastają się i obłamują, ale mają mocne korzenie, to jest historia dla was. To powieść o sile miłości matki do córki, mężczyzny do kobiety i rodziny do domu, który kryje w sobie tajemnice i legendy.


Serdecznie dziękuję za udział w moim cyklu. 

Zapraszam na fanpage autorki.
>klik<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz. ♥