Może na początek opowiesz Nam coś o sobie? Kim jest Magdalena Kołosowska?
Kiedy po raz pierwszy zostałam poproszona o przygotowanie
biogramu, dość długo zastanawiałam się, w jaki sposób opisać siebie w kilku
zdaniach. I wówczas zaczęłam od mojego znaku zodiaku, ponieważ
jego charakterystyka doskonale oddaje to, jaka jestem. Jestem Wodnikiem, a to niejako z marszu definiuje mnie
jako osobę pełną sprzeczności. I właśnie taka jestem. Kochającą wolność gadułą,
nie dającą się zamknąć w żadnych schematach. Na co dzień pracuję w korporacji,
a po pracy oddaję się swoim pasjom, zwłaszcza pisaniu, a także – gotowaniu,
czytaniu i – w tej chwili nieco mniej – fotografii.
Jak to się stało, że postanowiłaś pisać książki? Czy zawsze marzyłaś o pisaniu, czy sprawił to jakiś zbieg życiowych okoliczności?
O tym, że chcę pisać wiedziałam od zawsze.
Ilekroć przypominam sobie dzieciństwo, zawsze miałam w dłoni długopis, ołówek
lub książkę. Wymyślałam krótsze lub dłuższe
historie, w końcu zaczęłam je zapisywać. Miałam pozapisywane wszystkie
wolne zeszyty! W liceum dawałam do poczytania te moje zapiski swoim koleżankom.
Potem jednak ta pasja zeszła na drugi plan, ponieważ nie byłam gotowa, aby
traktować ją poważniej niż tylko hobby. Ale pisałam. Do szuflady, w wolnej
chwili. Az przyszedł moment, kiedy
powiedziałam sobie: ”teraz”! Wysłałam tekst do Wydawnictwa, potem następny. Teraz
pisanie wypełnia coraz więcej mojego czasu i sprawia mi coraz większą frajdę :)
Proszę Nam zdradzić, kiedy pojawił się u Ciebie impuls, który rozbudził gotowość do napisania książki „Słońce za horyzontem”? Czy może pojawił się on pod wpływem jakichś wydarzeń, czy jednak rodził się rozważnie, stopniowo i bez pośpiechu?
Pomysł
na napisanie książki najczęściej pojawia się w najmniej spodziewanym momencie.
I nigdy nie wiadomo co będzie impulsem. Czasem jest to zdanie, które pojawia
się w głowie, czasem usłyszana lub
przeczytana jakaś historia a czasami
drugi człowiek. W
tym wypadku to był lipcowy wieczór po ciężkim dniu i rozmowa ze znajomym. Na
jej zakończenie usłyszałam od niego: Lepszego jutra! Takie życzenie. I nagle
błysk, jakby w głowie wybuchło tysiące fajerwerków naraz. Pojawił się pomysł. Następnego
dnia zaczęłam pisać. Sporządziłam nawet konspekt, co w moim przypadku jest dość
niezwykłe, ponieważ nigdy tego nie robię, po czym napisałam do niego, że
zaczęłam pisać książkę pod tytułem... „Lepszego jutra”.
Czy tworząc postacie przewijające się przez karty „Słońca za horyzontem” wzorowałaś się na kimś? A może nadałaś im swoje cechy charakteru?
Nie
wierzę tym, którzy twierdzą, ze w ich postaciach nie ma krzty ich charakteru.
Nawet jeśli nie robią tego świadomie, podczas tworzenia postaci nadają im
cechy, które znają. Nie inaczej jest ze mną. W każdej bohaterce można znaleźć
cechy, które wstępują u mnie bądź u ludzi, których znam.
W
przypadku sióstr wiedziałam, jakie to maja być bohaterki, jakie mają mieć
cechy, jak mają wyglądać ich relacje. Ponieważ nie mam siostry, podpatrywałam
kuzynki i wzorowałam się na nich.
„Słońce za horyzontem” to pierwszy tom trylogii „Lepsze jutro” czy masz już napisane kolejne części tego cyklu, czy dopiero są tworzone? I czy osiadasz już wizję, jak zakończy się ta trylogia?
Oj, tak!
Karolina, czyli II tom „Lepszego jutra” zatytułowany „Pod niebieskim
księżycem”, jest już w wydawnictwie, teraz pracuję nad tomem III, czyli Kamilą. Zakończenie...
no cóż, jest, wiem jak chciałabym zakończyć tę serię, ale... zawsze powtarzam,
ze moi bohaterowie są nieprzewidywalni i z nimi nigdy nic nie wiadomo, więc
jestem gotowa na każda ewentualność.
Czy są w Twoim życiu momenty zwątpienia, chwile kiedy absolutnie brakuje Ci weny? Jeśli tak, to jak sobie wtedy radzisz?
Wena ma to do siebie, że nie jest stanem
permanentnym. Przynajmniej w moim przypadku. Owszem, zdarzają się dni kiedy
palce nie nadążają stukać po klawiaturze, ale czasem jest też tak, że pisanie
idzie jak po grudzie, terminy gonią a w głowie czarna dziura.
Stephen King uważa, ze pisarzem się jest a nie
się bywa, w związku z tym należy pisać codziennie, aby nie wypaść z rytmu.
Również Lew Tołstoj wychodził z podobnego założenia. Staram się więc tak
robić. Nawet gdy nie mam weny otwieram
plik, czytam to, co zdążyłam napisać – zazwyczaj kilka, kilkanaście
wcześniejszych zdań, dopisuję to, co akurat przychodzi mi do głowy. Efekt może
być taki, ze następnego dnia wykasuję to, co napisałam, bo nijak nie będzie
pasowało do treści, albo przeredaguję tekst, ale nawet te proste czynności
sprawiają, ze dana historia wciąż jest we mnie, myślę o niej, zastanawiam się,
w jaki sposób poprowadzić bohaterów.
Nie jest wielką filozofia pisać, kiedy głowa aż
kipi od pomysłów i wszystko idzie jak po maśle. Prawdziwym wyzwaniem jest
pisać, gdy w głowie jest pustka, zwłaszcza kiedy deadline puka do drzwi :).
Która z Twoich książek jest Ci najbliższa i dlaczego? Jakbyś zachęciła czytelników do sięgnięcia po swoje publikacje?
Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Każda
książka jest mi bliska, pojawiała się w różnym okresie mojego życia,
towarzyszyły jej różne emocje.
Jednakowo kocham Justynę z „Mimo wszystko”, Agatę
z „Dlatego mnie kochasz”, Maję i Monię z „Trawy bardziej zielonej”, Igę z
„Kształtu gruszki”, Ewę z „Tęczy nad jeziorem” czy wreszcie Kingę ze „Słońca za
horyzontem”. Często używam w stosunku do nich zwrotu „moje córki”, a jako matka
nie mogę żadnej faworyzować :)
Moje książki często określane są jako „do bólu
prawdziwe”, każdy znajdzie w nich coś dla siebie, być może dlatego, ze sama
lubię takie czytać, a moi bohaterowie to
„osoby z krwi i kości”. A argumentem zachęcającym po sięgnięcie po nie niech
będą słowa jednej z blogerek „Wciągnęło mnie i po prostu
nie mogłam się oderwać. Magda! Ja
przecież wolę kryminały!”
Czytaliście którąś z publikacji autorki?
A może macie w planach?
A może macie w planach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz. ♥